Ron nerwowo przewracał palcami, strzelał kośćmi u rąk, a potem zginał je w dziwny sposób. Zawsze źle znosił towarzystwo Dracona, tym bardziej teraz, gdy jego wróg znajdował się w jego własnym domu, siedział na kanapie, i rozmawiał ze wszystkimi, których tak bardzo kochał.
-Czyli twierdzisz, że ty i ta twoja cała popieprzona rodzinka nie macie nic z tym wspólnego? - wywarczał rudowłosy, na co jego matka spojrzała na niego błagalnie, jednak nie zwróciła mu uwagi. Doskonale wiedziała, że to że Ron pozwolił Draco usiąść na kanapie było ogromnym sukcesem.
-Jestem tego niemalże pewny. - odparł chłopak o przeraźliwie jasnych włosach, cichym spokojnym głosem, tak jakby nie dosłyszał obelg kierowanych w kierunku jego, i jego rodziny.
-Niemalże? - wykrzyknął i podniósł się ze złości Ron.
-Usiądź. - ponaglała matka chłopaka.
-Mój ojciec to frajer. - na te słowa, każdy dynamicznie uniósł głowę, aby przekonać się, że nie jest to głupi żart, Draco kontynuował - od czasu gdy Voldemort zginął nie jest w stanie ani przyznać się do błędu ani opowiedzieć się po żadnej stronie. Bałby się zrobić cokolwiek, co mogłoby mu zaszkodzić.
-To dlaczego tu jesteś? - zapytał zaintrygowany Harry
-Myślę, że mogę wam jakoś pomóc.
-Pomóc? - tym razem głos zabrała Ginny, która od dłuższego czasu siedziała w koncie bez słowa - i niby dlaczego nagle zlitowałeś się nad 'szlamą'?
Rudowłosa zawsze była małomówna, co wcale nie oznaczało, że ma niewiele do powiedzenia. Zazwyczaj siedziała cicho i przysłuchiwała się temu, co na jakiś temat mają do powiedzenia inni.
-Żałuje tego wszystkiego. - odparł Draco wciąż spokojnie, jednak wyraźnie było słychać jak głos mu się załamuje - od tamtego czasu zmieniłem się, naprawdę. - powiedział spoglądając w oczy innych, szukając czegoś w rodzaju zrozumienia, lub potwierdzenia, że wierzy się w jego słowa.
-Dlaczego niby mamy ci wierzyć? Dlaczego mamy wykluczyć, że jesteś w zmowie i chcesz jedynie zmylić naszą czujność? - zapytał Harry
-Wyprowadziłem się z domu. - kontynuował, jak gdyby pytania i niedowierzanie wcale go nie zdziwiły - pozbyłem się Mrocznego Znaku, i... - głos załamał mu się całkowicie, głowa mu opadła, a Harry mógłby przysiąc, że zobaczył spadającą łzę z policzka jasnowłosego chłopaka. Po chwili Draco, nabrał odwagi i dodał - doniosłem do Ministerstwa na mojego ojca, rozumiecie? Złożyłem zeznania obciążające go. Sam przyznałem się do tego co zrobiłem.
Te słowa wywołały wśród wszystkich słuchaczy tak wielki szok, że przez kolejne kilka minut nikt nie odezwał się ani słowem. Nie łatwo było uwierzyć w nawrócenie młodego Malfoya, ale co jeśli on mówi prawda? Co jeśli naprawdę się zmienił i chce pomóc w odnalezieniu Hermiony.
-Wciąż nie wiemy dlaczego chcesz nam pomóc. - przypomniał mu George, przerywając ciszę, która głośnych echem odbijała się w głowach każdego.
-Wiem, może to idiotyczne, ale chciałbym jakoś naprawić to co zrobiłam. Wiem, że jest to niewiele, ale...
-Niewiele? - przerwał mu Ron. Barwa jego głosu była już znacznie łagodniejsza, tak jakby uwierzył, a nawet zaufał chłopakowi, który do niedawna był jego największym wrogiem. - uważasz, że uratowanie Hermiony, to niewiele?
***
Plan był prosty. Jedyne co musieli zrobić to odnaleźć Śmierciożerców i odbić Hermione z ich rąk. Cel nie dawał cienia wątpliwości, jednak sposób w jaki mieli to dokonać, wciąż był nieznany.
-Oni napewno się do ciebie odezwą Harry. - powiedział Draco - czekają, aż ponownie pojawisz się przy Grimmauld Place i tam przekażą ci wiadomość o ich pobycie.
-Skąd niby to wszystko wiesz? - zapytał Ron
-Wychowałem się wśród Śmierciożerców. - odparł wzruszając ramionami, zupełnie tak jakby powiedział, że umie rysować, bo jak był mały mama kupowała mu mnóstwo kolorowych kredek i malowanek.
-No dobrze, co będzie jak dostanę adres? - zapytał Harry, tak jakby nie mógł się doczekać chwili, gdy znowu będzie walczyć na różdżki.
-Zapewne dopilnują, abyś w momencie gdy otrzymasz go był sam. Niestety nie wiedzą, że jesteś w posiadaniu peleryny niewidki. - odparł, a w jego oczach kryła się radość i satysfakcja, że może stawić czoło ludziom takim, jakim on sam kiedyś był. - no więc, gdy już znajdziesz się w posiadaniu adresu, będziesz musiał udać się tam sam. Wtedy napewno nie przeoczą obecności kogoś innego, w tym samym momencie, kto inny będzie pilnował, abyś w między czasie nie wyznał nikomu innemu miejsca ich pobytu. Ale jak wiemy, każdy z nas doskonale będzie wiedział gdzie pójdziesz, za sprawą niezastąpionej peleryny.
Nikt nie potrafił do końca uwierzyć w metamorfozę Draco. Chłopak, przez wszystkie lata znajomości z Harrym, Ronem i Hermioną, robił wszystko aby uprzykrzyć im życie, co więcej, gotów był ich zabić w imię Czarnego Pana. Jednak dzisiaj stoi w salonie państwa Weasleyów, przedstawiając im skrupulatnie zaplanowany sposób odbicia Hermiony. Co chwilę pytano go dlaczego to robi, tak, aby pozbyć się wątpliwości i uwierzyć, że już wkrótce ponownie zobaczą się z dziewczyną o gęstych, kasztanowych włosach.
Plan jednak nie wszystkich cieszył. Rudowłosa dziewczyna nie potrafiła przysłuchiwać się podekscytowanej rodzinie, która już rozmyślała jak zorganizować przyjęcie powitalne. W głowie analizowała wszystkie zagrożenia, które czyhają na ukochanego przez nią chłopaka. Czarne scenariusze przeplatała z nieszczęsnym, a zarazem szczęśliwym dniem gdy krzyczała bez opamiętania widząc Hagrida, półolbrzyma, niosącego bezwładne ciało.
Zaszyła się więc w swoim pokoju, tłumacząc się że ma coś ważnego do zrobienia.
-Cześć. - Harry oderwał Ginny od myśli, która właśnie wyobrażała sobie Hermione u progu kuchni w jej domu, która oświadcza, że jej chłopak był bardzo dzielny, walczył jak prawdziwy Czarodziej, uratował ją, jednak nie dał rady uratować siebie. - o czym myślisz?
Ginny chciała powiedzieć, że obmyśla co napisać na transparencie, który zawiśnie na powitanie Hermiony, gdy łzy, które od kilku minut cisnęły się w jej oczach, znalazły ujście i zalały jej piegowatą twarz. Harry nie powiedział ani słowa, w milczeniu przybliżył się do niej i mocno ją przytulił, tak że dziewczyna nie mogła złapać oddechu.
-Tak bardzo się boje - odparła, gdy poczuła, że słowa nie uwięzią się w jej gardle - nie chcę cię stracić. Wiem, że jest to samolubne, kocham Hermionę, i wiem że należy ją odzyskać, a to właśnie ty jedynie możesz tego dokonać, ale... - ciepłe usta zatrzymały potok słów, które jeszcze niedawno Ginny tak bardzo chciała wypowiedzieć. Od dawna nie czuła się tak wspaniale. Mimo łez, które wciąż spływały jej po policzkach, czuła ukojenie które wydobywało się z ust Harry'ego. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie, aby już nigdy nie musiała otworzyć oczu, aby zawsze jej usta były przylgnięte do ust Harry'ego.
***
Nadszedł dzień, w którym wszystko było już zaplanowane. Harry wezwał Stworka, aby ten dostarczył im pelerynę, i wraz z Draco udali się do mieszkania przy Grimmauld Place 12. Ron długo sprzeczał się, przekonany że to właśnie on powinien udać się ze swoim przyjacielem do jego domu przykryty peleryną, gdy w końcu wszyscy wyjaśnili mu, że jest zbyt przejęty tym wszystkim i podchodzi do tego zbyt emocjonalnie, więc najbezpieczniej jest gdy zostanie w Norze i poczeka, aż wszyscy ruszymy w środek walki ze Śmierciożercami. Artur, od wielu lat pracownik Ministerstwa nie mógł pogodzić się, że to wszystko dzieje się bez ich wiedzy. Jednak większość uznała, że Ministerstwo nigdy do końca nie potrafiło poradzić sobie w tego typu sytuacjach. Napięcie w Norze rosło z minuty na minutę, i gdy w końcu Harry i Draco opuścili dom, każdy eksplodował, wyrzucając wszystko co ich trapiło od kilku dni, a nawet kilku miesięcy.
Harry nerwowo rozglądał się, gdy wchodził do swojego domu. Od czasu gdy był tu ostatni raz nie zmieniło się właściwie nic, mimo to nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie jest to już jego dom. Zupełnie tak, jakby wróg przedarł się przez grube mury i z szyderczym uśmiechem czekał na swoją ofiarę.
-Nie rozglądaj się tak. - rzucił sucho Harry w stronę Draco, który z zaciekawieniem oglądał pomieszczenia jego domu. Chłopiec przypomniał sobie śmierć swojego ukochanego ojca chrzestnego, która wciąż była zbyt bolesnym doświadczeniem by można było mówić, a obecność w dawnym domu Syriusza, Draco który był spokrewniony z kobietą, która sprawiła, że serce Syriusza zamarło nie łagodziła bolesnych wspomnień.
-Nie wierzysz mi, prawda? - zapytał Draco
-To nie jest kwestia wiary.
-A czego?
-Tego, że nie potrafię zapomnieć wszystkiego co przez te wszystkie lata robiłeś. Wybacz, ale ja nie potrafię wymazać od tak czyjeś karty z życia.
Od tamtej pory resztę dnia spędzili bez słowa.
Wieczorem stało się to, na co czekali. W całym domu rozbrzmiał głos, tak jakby ktoś mówił to przez mikrofon, a kolumny z głośnikami wystawione byłyby w każdym pomieszczeniu.
"Kojarzysz tę ślicznotkę, Hermione? Zapewne, chciałbyś ujrzeć ją jeszcze raz? Masz przyjść, sam, do zawalonej rudery przy Abbey Road. Bez obaw, domyślisz się który to dom. Ostrzegamy jednak, jak zjawisz się ze swoimi psami, lub podasz im adres, ślicznotka zginie", po tych słowach Harry usłyszał przerażające wycie Hermiony z bólu. Zupełnie takie, jak wtedy w domu Malfoyów. Draco musiał pomyśleć o tym samym bo wzrok utkwił w jednym punkcie, sprawiając wrażenie jakby miał wyrzuty sumienia.
-No to do dzieła.
***
Dziewczyna po raz kolejny obudziła się z nadzieję, że znajdzie się w swoim domu, że nie będzie już nigdy musiała oglądać czarnej plamy i powoli przyzwyczajać się do ciemności, która panowała dookoła. Tylko jasna poświata wydobywała się spod futryny solidnych drzwi, których za nic w świecie nie da się otworzyć. Ile dni spędziła w tym okropnym miejscu? Nie potrafiła skupić myśli, zawsze wiedziała co robić, to ona była od rozwiązywania trudnych sytuacji, dzisiaj jednak nic mądrego nie przychodziło jej do głowy. Czuła się bezsilnie, wiedząc że jedyne co może zrobić to spokojnie siedzieć, tak aby nie utracić już więcej energii. Nie dość, że przez cały czas nie była karmiona, porywacze co jakiś czas sprawiali sobie rozrywkę bijąc ją po nagich częściach ciała. Czuła wstręt do samej siebie, gdy ciągnęli go do jakiegoś równie paskudnego pomieszczenia i ściągali z niej niemal wszystko co miała na sobie. W tamtych chwilach nie chciała wrócić do domu, chciała oby zabili ją, tu i teraz. Żeby już nigdy nie musiała spojrzeć w oczy nikomu, kogo tak bardzo kocha.
***
Harry kroczył ulicą Londynu, która miała ponad 2 kilometry, wciąż zastanawiając się skąd ta pewność Śmierciożerców, że będzie wiedział do której rudery zajrzeć. Może stworzyli jakiś napis, obraz cokolwiek co zwykli ludzie nie są wstanie zobaczyć. Szybko jednak pozbył się tych myśli, to niemożliwe przecież Ministerstwo wtedy szybko odnalazłoby ich. Nie wiedział ile czasu minęła, gdy przemierzał sklepy, markety i domy handlowe w poszukiwaniu swojego celu. Mijał kilka zawalających się domów, jednak nie ujrzał w nich nic szczególnego, co dałoby mu pewność że znalazł się w odpowiednim miejscu.
Nagle ujrzał coś, co zaparło mu dech w piersi. Gorzkie łzy cisnęły mu się do oczu, wiedział jednak że musi być silny, a to co zobaczył to idiotyczny żart Śmierciożerców, którzy pragną zagrać na jego emocjach. Zrozumiał słowa jednego z nich, gdy powiedział, że spokojnie będzie wiedział do jakiej rudery wejść. Nie, rudera to złe określenie. Nie mógł nazwać tego co zobaczył ruderą, te słowo raniło go jeszcze bardziej. Czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła, nie ze strachu jednak ze wściekłości. Nie udało im się go złamać, wręcz przeciwnie, nabrał sił i pewności, że spotka ich zasłużona kara.
Zawalający się dom, był dokładnie taki sam jak dom przy Dolinie Godryka. Jego dom. Dom, w którym zginęli jego rodzicie, w którym Voldemort zapragnął śmierci małego, bezbronnego chłopca, tylko z obawy przed przepowiednią jaką usłyszał. Nie zdawał sobie wówczas sprawy, że wykonując te działania, sam wpływa na bieg wydarzeń, na swoją śmierć.
Wszedł do budynku. Doskonale wiedział jak wyglądają pomieszczenia tego domu. Nie raz oglądał je podczas nocnych koszmarów, w którym oglądał również po raz setny śmierć swoich rodziców.
W salonie było ich dwóch, gdy jeden wezwał trzeciego poprzez znak na przedramieniu. Po dosłownie kilku sekundach pojawił się i trzeci Śmierciożerca.
-No proszę - powiedział - przybyłeś po ślicznotkę. W dodatku sam i bez różdżki.
Szyderczy śmiech ich trójki zdawał się przenikać mózg Harry'ego, tworząc go silniejszym. Jednak co mógł zrobić bez różdżki?
-Czyli twierdzisz, że ty i ta twoja cała popieprzona rodzinka nie macie nic z tym wspólnego? - wywarczał rudowłosy, na co jego matka spojrzała na niego błagalnie, jednak nie zwróciła mu uwagi. Doskonale wiedziała, że to że Ron pozwolił Draco usiąść na kanapie było ogromnym sukcesem.
-Jestem tego niemalże pewny. - odparł chłopak o przeraźliwie jasnych włosach, cichym spokojnym głosem, tak jakby nie dosłyszał obelg kierowanych w kierunku jego, i jego rodziny.
-Niemalże? - wykrzyknął i podniósł się ze złości Ron.
-Usiądź. - ponaglała matka chłopaka.
-Mój ojciec to frajer. - na te słowa, każdy dynamicznie uniósł głowę, aby przekonać się, że nie jest to głupi żart, Draco kontynuował - od czasu gdy Voldemort zginął nie jest w stanie ani przyznać się do błędu ani opowiedzieć się po żadnej stronie. Bałby się zrobić cokolwiek, co mogłoby mu zaszkodzić.
-To dlaczego tu jesteś? - zapytał zaintrygowany Harry
-Myślę, że mogę wam jakoś pomóc.
-Pomóc? - tym razem głos zabrała Ginny, która od dłuższego czasu siedziała w koncie bez słowa - i niby dlaczego nagle zlitowałeś się nad 'szlamą'?
Rudowłosa zawsze była małomówna, co wcale nie oznaczało, że ma niewiele do powiedzenia. Zazwyczaj siedziała cicho i przysłuchiwała się temu, co na jakiś temat mają do powiedzenia inni.
-Żałuje tego wszystkiego. - odparł Draco wciąż spokojnie, jednak wyraźnie było słychać jak głos mu się załamuje - od tamtego czasu zmieniłem się, naprawdę. - powiedział spoglądając w oczy innych, szukając czegoś w rodzaju zrozumienia, lub potwierdzenia, że wierzy się w jego słowa.
-Dlaczego niby mamy ci wierzyć? Dlaczego mamy wykluczyć, że jesteś w zmowie i chcesz jedynie zmylić naszą czujność? - zapytał Harry
-Wyprowadziłem się z domu. - kontynuował, jak gdyby pytania i niedowierzanie wcale go nie zdziwiły - pozbyłem się Mrocznego Znaku, i... - głos załamał mu się całkowicie, głowa mu opadła, a Harry mógłby przysiąc, że zobaczył spadającą łzę z policzka jasnowłosego chłopaka. Po chwili Draco, nabrał odwagi i dodał - doniosłem do Ministerstwa na mojego ojca, rozumiecie? Złożyłem zeznania obciążające go. Sam przyznałem się do tego co zrobiłem.
Te słowa wywołały wśród wszystkich słuchaczy tak wielki szok, że przez kolejne kilka minut nikt nie odezwał się ani słowem. Nie łatwo było uwierzyć w nawrócenie młodego Malfoya, ale co jeśli on mówi prawda? Co jeśli naprawdę się zmienił i chce pomóc w odnalezieniu Hermiony.
-Wciąż nie wiemy dlaczego chcesz nam pomóc. - przypomniał mu George, przerywając ciszę, która głośnych echem odbijała się w głowach każdego.
-Wiem, może to idiotyczne, ale chciałbym jakoś naprawić to co zrobiłam. Wiem, że jest to niewiele, ale...
-Niewiele? - przerwał mu Ron. Barwa jego głosu była już znacznie łagodniejsza, tak jakby uwierzył, a nawet zaufał chłopakowi, który do niedawna był jego największym wrogiem. - uważasz, że uratowanie Hermiony, to niewiele?
***
Plan był prosty. Jedyne co musieli zrobić to odnaleźć Śmierciożerców i odbić Hermione z ich rąk. Cel nie dawał cienia wątpliwości, jednak sposób w jaki mieli to dokonać, wciąż był nieznany.
-Oni napewno się do ciebie odezwą Harry. - powiedział Draco - czekają, aż ponownie pojawisz się przy Grimmauld Place i tam przekażą ci wiadomość o ich pobycie.
-Skąd niby to wszystko wiesz? - zapytał Ron
-Wychowałem się wśród Śmierciożerców. - odparł wzruszając ramionami, zupełnie tak jakby powiedział, że umie rysować, bo jak był mały mama kupowała mu mnóstwo kolorowych kredek i malowanek.
-No dobrze, co będzie jak dostanę adres? - zapytał Harry, tak jakby nie mógł się doczekać chwili, gdy znowu będzie walczyć na różdżki.
-Zapewne dopilnują, abyś w momencie gdy otrzymasz go był sam. Niestety nie wiedzą, że jesteś w posiadaniu peleryny niewidki. - odparł, a w jego oczach kryła się radość i satysfakcja, że może stawić czoło ludziom takim, jakim on sam kiedyś był. - no więc, gdy już znajdziesz się w posiadaniu adresu, będziesz musiał udać się tam sam. Wtedy napewno nie przeoczą obecności kogoś innego, w tym samym momencie, kto inny będzie pilnował, abyś w między czasie nie wyznał nikomu innemu miejsca ich pobytu. Ale jak wiemy, każdy z nas doskonale będzie wiedział gdzie pójdziesz, za sprawą niezastąpionej peleryny.
Nikt nie potrafił do końca uwierzyć w metamorfozę Draco. Chłopak, przez wszystkie lata znajomości z Harrym, Ronem i Hermioną, robił wszystko aby uprzykrzyć im życie, co więcej, gotów był ich zabić w imię Czarnego Pana. Jednak dzisiaj stoi w salonie państwa Weasleyów, przedstawiając im skrupulatnie zaplanowany sposób odbicia Hermiony. Co chwilę pytano go dlaczego to robi, tak, aby pozbyć się wątpliwości i uwierzyć, że już wkrótce ponownie zobaczą się z dziewczyną o gęstych, kasztanowych włosach.
Plan jednak nie wszystkich cieszył. Rudowłosa dziewczyna nie potrafiła przysłuchiwać się podekscytowanej rodzinie, która już rozmyślała jak zorganizować przyjęcie powitalne. W głowie analizowała wszystkie zagrożenia, które czyhają na ukochanego przez nią chłopaka. Czarne scenariusze przeplatała z nieszczęsnym, a zarazem szczęśliwym dniem gdy krzyczała bez opamiętania widząc Hagrida, półolbrzyma, niosącego bezwładne ciało.
Zaszyła się więc w swoim pokoju, tłumacząc się że ma coś ważnego do zrobienia.
-Cześć. - Harry oderwał Ginny od myśli, która właśnie wyobrażała sobie Hermione u progu kuchni w jej domu, która oświadcza, że jej chłopak był bardzo dzielny, walczył jak prawdziwy Czarodziej, uratował ją, jednak nie dał rady uratować siebie. - o czym myślisz?
Ginny chciała powiedzieć, że obmyśla co napisać na transparencie, który zawiśnie na powitanie Hermiony, gdy łzy, które od kilku minut cisnęły się w jej oczach, znalazły ujście i zalały jej piegowatą twarz. Harry nie powiedział ani słowa, w milczeniu przybliżył się do niej i mocno ją przytulił, tak że dziewczyna nie mogła złapać oddechu.
-Tak bardzo się boje - odparła, gdy poczuła, że słowa nie uwięzią się w jej gardle - nie chcę cię stracić. Wiem, że jest to samolubne, kocham Hermionę, i wiem że należy ją odzyskać, a to właśnie ty jedynie możesz tego dokonać, ale... - ciepłe usta zatrzymały potok słów, które jeszcze niedawno Ginny tak bardzo chciała wypowiedzieć. Od dawna nie czuła się tak wspaniale. Mimo łez, które wciąż spływały jej po policzkach, czuła ukojenie które wydobywało się z ust Harry'ego. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie, aby już nigdy nie musiała otworzyć oczu, aby zawsze jej usta były przylgnięte do ust Harry'ego.
***
Nadszedł dzień, w którym wszystko było już zaplanowane. Harry wezwał Stworka, aby ten dostarczył im pelerynę, i wraz z Draco udali się do mieszkania przy Grimmauld Place 12. Ron długo sprzeczał się, przekonany że to właśnie on powinien udać się ze swoim przyjacielem do jego domu przykryty peleryną, gdy w końcu wszyscy wyjaśnili mu, że jest zbyt przejęty tym wszystkim i podchodzi do tego zbyt emocjonalnie, więc najbezpieczniej jest gdy zostanie w Norze i poczeka, aż wszyscy ruszymy w środek walki ze Śmierciożercami. Artur, od wielu lat pracownik Ministerstwa nie mógł pogodzić się, że to wszystko dzieje się bez ich wiedzy. Jednak większość uznała, że Ministerstwo nigdy do końca nie potrafiło poradzić sobie w tego typu sytuacjach. Napięcie w Norze rosło z minuty na minutę, i gdy w końcu Harry i Draco opuścili dom, każdy eksplodował, wyrzucając wszystko co ich trapiło od kilku dni, a nawet kilku miesięcy.
Harry nerwowo rozglądał się, gdy wchodził do swojego domu. Od czasu gdy był tu ostatni raz nie zmieniło się właściwie nic, mimo to nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie jest to już jego dom. Zupełnie tak, jakby wróg przedarł się przez grube mury i z szyderczym uśmiechem czekał na swoją ofiarę.
-Nie rozglądaj się tak. - rzucił sucho Harry w stronę Draco, który z zaciekawieniem oglądał pomieszczenia jego domu. Chłopiec przypomniał sobie śmierć swojego ukochanego ojca chrzestnego, która wciąż była zbyt bolesnym doświadczeniem by można było mówić, a obecność w dawnym domu Syriusza, Draco który był spokrewniony z kobietą, która sprawiła, że serce Syriusza zamarło nie łagodziła bolesnych wspomnień.
-Nie wierzysz mi, prawda? - zapytał Draco
-To nie jest kwestia wiary.
-A czego?
-Tego, że nie potrafię zapomnieć wszystkiego co przez te wszystkie lata robiłeś. Wybacz, ale ja nie potrafię wymazać od tak czyjeś karty z życia.
Od tamtej pory resztę dnia spędzili bez słowa.
Wieczorem stało się to, na co czekali. W całym domu rozbrzmiał głos, tak jakby ktoś mówił to przez mikrofon, a kolumny z głośnikami wystawione byłyby w każdym pomieszczeniu.
"Kojarzysz tę ślicznotkę, Hermione? Zapewne, chciałbyś ujrzeć ją jeszcze raz? Masz przyjść, sam, do zawalonej rudery przy Abbey Road. Bez obaw, domyślisz się który to dom. Ostrzegamy jednak, jak zjawisz się ze swoimi psami, lub podasz im adres, ślicznotka zginie", po tych słowach Harry usłyszał przerażające wycie Hermiony z bólu. Zupełnie takie, jak wtedy w domu Malfoyów. Draco musiał pomyśleć o tym samym bo wzrok utkwił w jednym punkcie, sprawiając wrażenie jakby miał wyrzuty sumienia.
-No to do dzieła.
***
Dziewczyna po raz kolejny obudziła się z nadzieję, że znajdzie się w swoim domu, że nie będzie już nigdy musiała oglądać czarnej plamy i powoli przyzwyczajać się do ciemności, która panowała dookoła. Tylko jasna poświata wydobywała się spod futryny solidnych drzwi, których za nic w świecie nie da się otworzyć. Ile dni spędziła w tym okropnym miejscu? Nie potrafiła skupić myśli, zawsze wiedziała co robić, to ona była od rozwiązywania trudnych sytuacji, dzisiaj jednak nic mądrego nie przychodziło jej do głowy. Czuła się bezsilnie, wiedząc że jedyne co może zrobić to spokojnie siedzieć, tak aby nie utracić już więcej energii. Nie dość, że przez cały czas nie była karmiona, porywacze co jakiś czas sprawiali sobie rozrywkę bijąc ją po nagich częściach ciała. Czuła wstręt do samej siebie, gdy ciągnęli go do jakiegoś równie paskudnego pomieszczenia i ściągali z niej niemal wszystko co miała na sobie. W tamtych chwilach nie chciała wrócić do domu, chciała oby zabili ją, tu i teraz. Żeby już nigdy nie musiała spojrzeć w oczy nikomu, kogo tak bardzo kocha.
***
Harry kroczył ulicą Londynu, która miała ponad 2 kilometry, wciąż zastanawiając się skąd ta pewność Śmierciożerców, że będzie wiedział do której rudery zajrzeć. Może stworzyli jakiś napis, obraz cokolwiek co zwykli ludzie nie są wstanie zobaczyć. Szybko jednak pozbył się tych myśli, to niemożliwe przecież Ministerstwo wtedy szybko odnalazłoby ich. Nie wiedział ile czasu minęła, gdy przemierzał sklepy, markety i domy handlowe w poszukiwaniu swojego celu. Mijał kilka zawalających się domów, jednak nie ujrzał w nich nic szczególnego, co dałoby mu pewność że znalazł się w odpowiednim miejscu.
Nagle ujrzał coś, co zaparło mu dech w piersi. Gorzkie łzy cisnęły mu się do oczu, wiedział jednak że musi być silny, a to co zobaczył to idiotyczny żart Śmierciożerców, którzy pragną zagrać na jego emocjach. Zrozumiał słowa jednego z nich, gdy powiedział, że spokojnie będzie wiedział do jakiej rudery wejść. Nie, rudera to złe określenie. Nie mógł nazwać tego co zobaczył ruderą, te słowo raniło go jeszcze bardziej. Czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła, nie ze strachu jednak ze wściekłości. Nie udało im się go złamać, wręcz przeciwnie, nabrał sił i pewności, że spotka ich zasłużona kara.
Zawalający się dom, był dokładnie taki sam jak dom przy Dolinie Godryka. Jego dom. Dom, w którym zginęli jego rodzicie, w którym Voldemort zapragnął śmierci małego, bezbronnego chłopca, tylko z obawy przed przepowiednią jaką usłyszał. Nie zdawał sobie wówczas sprawy, że wykonując te działania, sam wpływa na bieg wydarzeń, na swoją śmierć.
Wszedł do budynku. Doskonale wiedział jak wyglądają pomieszczenia tego domu. Nie raz oglądał je podczas nocnych koszmarów, w którym oglądał również po raz setny śmierć swoich rodziców.
W salonie było ich dwóch, gdy jeden wezwał trzeciego poprzez znak na przedramieniu. Po dosłownie kilku sekundach pojawił się i trzeci Śmierciożerca.
-No proszę - powiedział - przybyłeś po ślicznotkę. W dodatku sam i bez różdżki.
Szyderczy śmiech ich trójki zdawał się przenikać mózg Harry'ego, tworząc go silniejszym. Jednak co mógł zrobić bez różdżki?