poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział IV - kontynuacja

Ron nerwowo przewracał palcami, strzelał kośćmi u rąk, a potem zginał je w dziwny sposób. Zawsze źle znosił towarzystwo Dracona, tym bardziej teraz, gdy jego wróg znajdował się w jego własnym domu, siedział na kanapie, i rozmawiał ze wszystkimi, których tak bardzo kochał.
-Czyli twierdzisz, że ty i ta twoja cała popieprzona rodzinka nie macie nic z tym wspólnego? - wywarczał rudowłosy, na co jego matka spojrzała na niego błagalnie, jednak nie zwróciła mu uwagi. Doskonale wiedziała, że to że Ron pozwolił Draco usiąść na kanapie było ogromnym sukcesem.
-Jestem tego niemalże pewny. - odparł chłopak o przeraźliwie jasnych włosach, cichym spokojnym głosem, tak jakby nie dosłyszał obelg kierowanych w kierunku jego, i jego rodziny.
-Niemalże? - wykrzyknął i podniósł się ze złości Ron.
-Usiądź. - ponaglała matka chłopaka.
-Mój ojciec to frajer. - na te słowa, każdy dynamicznie uniósł głowę, aby przekonać się, że nie jest to głupi żart, Draco kontynuował - od czasu gdy Voldemort zginął nie jest w stanie ani przyznać się do błędu ani opowiedzieć się po żadnej stronie. Bałby się zrobić cokolwiek, co mogłoby mu zaszkodzić.
-To dlaczego tu jesteś? - zapytał zaintrygowany Harry
-Myślę, że mogę wam jakoś pomóc.
-Pomóc? - tym razem głos zabrała Ginny, która od dłuższego czasu siedziała w koncie bez słowa - i niby dlaczego nagle zlitowałeś się nad 'szlamą'?
Rudowłosa zawsze była małomówna, co wcale nie oznaczało, że ma niewiele do powiedzenia. Zazwyczaj siedziała cicho i przysłuchiwała się temu, co na jakiś temat mają do powiedzenia inni.
-Żałuje tego wszystkiego. - odparł Draco wciąż spokojnie, jednak wyraźnie było słychać jak głos mu się załamuje - od tamtego czasu zmieniłem się, naprawdę. - powiedział spoglądając w oczy innych, szukając czegoś w rodzaju zrozumienia, lub potwierdzenia, że wierzy się w jego słowa.
-Dlaczego niby mamy ci wierzyć? Dlaczego mamy wykluczyć, że jesteś w zmowie i chcesz jedynie zmylić naszą czujność? - zapytał Harry
-Wyprowadziłem się z domu. - kontynuował, jak gdyby pytania i niedowierzanie wcale go nie zdziwiły - pozbyłem się Mrocznego Znaku, i... - głos załamał mu się całkowicie, głowa mu opadła, a Harry mógłby przysiąc, że zobaczył spadającą łzę z policzka jasnowłosego chłopaka. Po chwili Draco, nabrał odwagi i dodał - doniosłem do Ministerstwa na mojego ojca, rozumiecie? Złożyłem zeznania obciążające go. Sam przyznałem się do tego co zrobiłem.
Te słowa wywołały wśród wszystkich słuchaczy tak wielki szok, że przez kolejne kilka minut nikt nie odezwał się ani słowem. Nie łatwo było uwierzyć w nawrócenie młodego Malfoya, ale co jeśli on mówi prawda? Co jeśli naprawdę się zmienił i chce pomóc w odnalezieniu Hermiony.
-Wciąż nie wiemy dlaczego chcesz nam pomóc. - przypomniał mu George, przerywając ciszę, która głośnych echem odbijała się w głowach każdego.
-Wiem, może to idiotyczne, ale chciałbym jakoś naprawić to co zrobiłam. Wiem, że jest to niewiele, ale...
-Niewiele? - przerwał mu Ron. Barwa jego głosu była już znacznie łagodniejsza, tak jakby uwierzył, a nawet zaufał chłopakowi, który do niedawna był jego największym wrogiem. - uważasz, że uratowanie Hermiony, to niewiele?


***


Plan był prosty. Jedyne co musieli zrobić to odnaleźć Śmierciożerców i odbić Hermione z ich rąk. Cel nie dawał cienia wątpliwości, jednak sposób w jaki mieli to dokonać, wciąż był nieznany.
-Oni napewno się do ciebie odezwą Harry. - powiedział Draco - czekają, aż ponownie pojawisz się przy Grimmauld Place i tam przekażą ci wiadomość o ich pobycie.
-Skąd niby to wszystko wiesz? - zapytał Ron
-Wychowałem się wśród Śmierciożerców. - odparł wzruszając ramionami, zupełnie tak jakby powiedział, że umie rysować, bo jak był mały mama kupowała mu mnóstwo kolorowych kredek i malowanek.
-No dobrze, co będzie jak dostanę adres? - zapytał Harry, tak jakby nie mógł się doczekać chwili, gdy znowu będzie walczyć na różdżki.
-Zapewne dopilnują, abyś w momencie gdy otrzymasz go był sam. Niestety nie wiedzą, że jesteś w posiadaniu peleryny niewidki. - odparł, a w jego oczach kryła się radość i satysfakcja, że może stawić czoło ludziom takim, jakim on sam kiedyś był. - no więc, gdy już znajdziesz się w posiadaniu adresu, będziesz musiał udać się tam sam. Wtedy napewno nie przeoczą obecności kogoś innego, w tym samym momencie, kto inny będzie pilnował, abyś w między czasie nie wyznał nikomu innemu miejsca ich pobytu. Ale jak wiemy, każdy z nas doskonale będzie wiedział gdzie pójdziesz, za sprawą niezastąpionej peleryny.
Nikt nie potrafił do końca uwierzyć w metamorfozę Draco. Chłopak, przez wszystkie lata znajomości z Harrym, Ronem i Hermioną, robił wszystko aby uprzykrzyć im życie, co więcej, gotów był ich zabić w imię Czarnego Pana. Jednak dzisiaj stoi w salonie państwa Weasleyów, przedstawiając im skrupulatnie zaplanowany sposób odbicia Hermiony. Co chwilę pytano go dlaczego to robi, tak, aby pozbyć się wątpliwości i uwierzyć, że już wkrótce ponownie zobaczą się z dziewczyną o gęstych, kasztanowych włosach.
Plan jednak nie wszystkich cieszył. Rudowłosa dziewczyna nie potrafiła przysłuchiwać się podekscytowanej rodzinie, która już rozmyślała jak zorganizować przyjęcie powitalne. W głowie analizowała wszystkie zagrożenia, które czyhają na ukochanego przez nią chłopaka. Czarne scenariusze przeplatała z nieszczęsnym, a zarazem szczęśliwym dniem gdy krzyczała bez opamiętania widząc Hagrida, półolbrzyma, niosącego bezwładne ciało.
Zaszyła się więc w swoim pokoju, tłumacząc się że ma coś ważnego do zrobienia.
-Cześć. - Harry oderwał Ginny od myśli, która właśnie wyobrażała sobie Hermione u progu kuchni w jej domu, która oświadcza, że jej chłopak był bardzo dzielny, walczył jak prawdziwy Czarodziej, uratował ją, jednak nie dał rady uratować siebie. - o czym myślisz?
Ginny chciała powiedzieć, że obmyśla co napisać na transparencie, który zawiśnie na powitanie Hermiony, gdy łzy, które od kilku minut cisnęły się w jej oczach, znalazły ujście i zalały jej piegowatą twarz. Harry nie powiedział ani słowa, w milczeniu przybliżył się do niej i mocno ją przytulił, tak że dziewczyna nie mogła złapać oddechu.
-Tak bardzo się boje - odparła, gdy poczuła, że słowa nie uwięzią się w jej gardle - nie chcę cię stracić. Wiem, że jest to samolubne, kocham Hermionę, i wiem że należy ją odzyskać, a to właśnie ty jedynie możesz tego dokonać, ale... - ciepłe usta zatrzymały potok słów, które jeszcze niedawno Ginny tak bardzo chciała wypowiedzieć. Od dawna nie czuła się tak wspaniale. Mimo łez, które wciąż spływały jej po policzkach, czuła ukojenie które wydobywało się z ust Harry'ego. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie, aby już nigdy nie musiała otworzyć oczu, aby zawsze jej usta były przylgnięte do ust Harry'ego.

***

Nadszedł dzień, w którym wszystko było już zaplanowane. Harry wezwał Stworka, aby ten dostarczył im pelerynę, i wraz z Draco udali się do mieszkania przy  Grimmauld Place 12. Ron długo sprzeczał się, przekonany że to właśnie on powinien udać się ze swoim przyjacielem do jego domu przykryty peleryną, gdy w końcu wszyscy wyjaśnili mu, że jest zbyt przejęty tym wszystkim i podchodzi do tego zbyt emocjonalnie, więc najbezpieczniej jest gdy zostanie w Norze i poczeka, aż wszyscy ruszymy w środek walki ze Śmierciożercami. Artur, od wielu lat pracownik Ministerstwa nie mógł pogodzić się, że to wszystko dzieje się bez ich wiedzy. Jednak większość uznała, że Ministerstwo nigdy do końca nie potrafiło poradzić sobie w tego typu sytuacjach. Napięcie w Norze rosło z minuty na minutę, i gdy w końcu Harry i Draco opuścili dom, każdy eksplodował, wyrzucając wszystko co ich trapiło od kilku dni, a nawet kilku miesięcy.
Harry nerwowo rozglądał się, gdy wchodził do swojego domu. Od czasu gdy był tu ostatni raz nie zmieniło się właściwie nic, mimo to nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie jest to już jego dom. Zupełnie tak, jakby wróg przedarł się przez grube mury i z szyderczym uśmiechem czekał na swoją ofiarę.
-Nie rozglądaj się tak. - rzucił sucho Harry w stronę Draco, który z zaciekawieniem oglądał pomieszczenia jego domu. Chłopiec przypomniał sobie śmierć swojego ukochanego ojca chrzestnego, która wciąż była zbyt bolesnym doświadczeniem by można było mówić, a obecność w dawnym domu Syriusza, Draco który był spokrewniony z kobietą, która sprawiła, że serce Syriusza zamarło nie łagodziła bolesnych wspomnień.
-Nie wierzysz mi, prawda? - zapytał Draco
-To nie jest kwestia wiary.
-A czego?
-Tego, że nie potrafię zapomnieć wszystkiego co przez te wszystkie lata robiłeś. Wybacz, ale ja nie potrafię wymazać od tak czyjeś karty z życia.
Od tamtej pory resztę dnia spędzili bez słowa.
Wieczorem stało się to, na co czekali. W całym domu rozbrzmiał głos, tak jakby ktoś mówił to przez mikrofon, a kolumny z głośnikami wystawione byłyby w każdym pomieszczeniu.
"Kojarzysz tę ślicznotkę, Hermione? Zapewne, chciałbyś ujrzeć ją jeszcze raz? Masz przyjść, sam, do zawalonej rudery przy Abbey Road. Bez obaw, domyślisz się który to dom. Ostrzegamy jednak, jak zjawisz się ze swoimi psami, lub podasz im adres, ślicznotka zginie", po tych słowach Harry usłyszał przerażające wycie Hermiony z bólu. Zupełnie takie, jak wtedy w domu Malfoyów. Draco musiał pomyśleć o tym samym bo wzrok utkwił w jednym punkcie, sprawiając wrażenie jakby miał wyrzuty sumienia.
-No to do dzieła.


***

Dziewczyna po raz kolejny obudziła się z nadzieję, że znajdzie się w swoim domu, że nie będzie już nigdy musiała oglądać czarnej plamy i powoli przyzwyczajać się do ciemności, która panowała dookoła. Tylko jasna poświata wydobywała się spod futryny solidnych drzwi, których za nic w świecie nie da się otworzyć. Ile dni spędziła w tym okropnym miejscu? Nie potrafiła skupić myśli, zawsze wiedziała co robić, to ona była od rozwiązywania trudnych sytuacji, dzisiaj jednak nic mądrego nie przychodziło jej do głowy. Czuła się bezsilnie, wiedząc że jedyne co może zrobić to spokojnie siedzieć, tak aby nie utracić już więcej energii. Nie dość, że przez cały czas nie była karmiona, porywacze co jakiś czas sprawiali sobie rozrywkę bijąc ją po nagich częściach ciała. Czuła wstręt do samej siebie, gdy ciągnęli go do jakiegoś równie paskudnego pomieszczenia i ściągali z niej niemal wszystko co miała na sobie. W tamtych chwilach nie chciała wrócić do domu, chciała oby zabili ją, tu i teraz. Żeby już nigdy nie musiała spojrzeć w oczy nikomu, kogo tak bardzo kocha.

***

Harry kroczył ulicą Londynu, która miała ponad 2 kilometry, wciąż zastanawiając się skąd ta pewność Śmierciożerców, że będzie wiedział do której rudery zajrzeć. Może stworzyli jakiś napis, obraz cokolwiek co zwykli ludzie nie są wstanie zobaczyć. Szybko jednak pozbył się tych myśli, to niemożliwe przecież Ministerstwo wtedy szybko odnalazłoby ich. Nie wiedział ile czasu minęła, gdy przemierzał sklepy, markety i domy handlowe w poszukiwaniu swojego celu. Mijał kilka zawalających się domów, jednak nie ujrzał w nich nic szczególnego, co dałoby mu pewność że znalazł się w odpowiednim miejscu.
Nagle ujrzał coś, co zaparło mu dech w piersi. Gorzkie łzy cisnęły mu się do oczu, wiedział jednak że musi być silny, a to co zobaczył to idiotyczny żart Śmierciożerców, którzy pragną zagrać na jego emocjach. Zrozumiał słowa jednego z nich, gdy powiedział, że spokojnie będzie wiedział do jakiej rudery wejść. Nie, rudera to złe określenie. Nie mógł nazwać tego co zobaczył ruderą, te słowo raniło go jeszcze bardziej. Czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła, nie ze strachu jednak ze wściekłości. Nie udało im się go złamać, wręcz przeciwnie, nabrał sił i pewności, że spotka ich zasłużona kara.
Zawalający się dom, był dokładnie taki sam jak dom przy Dolinie Godryka. Jego dom. Dom, w którym zginęli jego rodzicie, w którym Voldemort zapragnął śmierci małego, bezbronnego chłopca, tylko z obawy przed przepowiednią jaką usłyszał. Nie zdawał sobie wówczas sprawy, że wykonując te działania, sam wpływa na bieg wydarzeń, na swoją śmierć.
Wszedł do budynku. Doskonale wiedział jak wyglądają pomieszczenia tego domu. Nie raz oglądał je podczas nocnych koszmarów, w którym oglądał również po raz setny śmierć swoich rodziców.
W salonie było ich dwóch, gdy jeden wezwał trzeciego poprzez znak na przedramieniu. Po dosłownie kilku sekundach pojawił się i trzeci Śmierciożerca.
-No proszę - powiedział - przybyłeś po ślicznotkę. W dodatku sam i bez różdżki.
Szyderczy śmiech ich trójki zdawał się przenikać mózg Harry'ego, tworząc go silniejszym. Jednak co mógł zrobić bez różdżki?







sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział IV

Siedzimy, a ja wpatruję się w podłogę. Nie mam dość odwagi by spojrzeć komukolwiek w oczy. Nikt nie ma. Zastanawiam się ile czasu minęło, odkąd znaleźliśmy się w Norze, odkąd siedzimy tu bez słowa, odkąd nie mamy kontaktu z Hermione. Mimo, że w ostatnim czasie zbliżyłam się do niej, to nie potrafię sobie wyobrazić co czuje Ron albo Harry. Chce ich wesprzeć, ale co w tej sytuacji mogłabym powiedzieć? Pustka w głowie, odbija się ogromnym echem, który uświadamia mnie, że czas przerwać milczenie. Co jednak mogłabym powiedzieć? Przed oczami widzę dziewczynę o gęstych, kasztanowych włosach, skrępowaną, zakrwawioną i posiniaczoną. 'Nie wolno ci tak myśleć', powtarzam sobie w duchu, jednak nie wymazuje tego obrazu sprzed oczu. Czuje jak ręce oblewają mi się potem. Dlaczego do cholery nikt nic nie mówi?! Dlaczego siedzimy tu, zamiast szukać tak bliskiej nam wszystkim osoby?! Ron, tak jakby czyta mi w myślach, zrywa się z kanapy bez słowa zmierzając ku drzwiom na zewnątrz. Harry wstaje i bez zastanowienia rusza za nim, więc i ja energetycznym ruchem podnoszą się by pójść z nimi. Nagle czuję czyjąś rękę zatrzymującą mnie, to George.
-To nie ma sensu. - mówi, a ja próbuję wyrwać ramię z objęć jego ręki, nieskutecznie. Nagle rozwścieczony Ron odwraca się zmierzając ku starszemu bracie. Musiał usłyszeć, to co powiedział George. Szybszy był jednak tata, w ostatniej chwili powstrzymując rękę swojego najmłodszego syna, która zaraz podbiłaby oko bliźniakowi.
- Ron, Harry osiądźcie - odzywa się mama, na co niechętnie, ale posłusznie obaj siadają na kanapie.
- Śmierciożercy tylko czekają, aż  wyruszymy na poszukiwania. Chcą cię złapać Harry, dobrze o tym wiesz - mówi, irytująco spokojnym tonem głosu.
-Super, chcą mnie, więc będą mnie mieli. Niech tylko wypuszczą Hermione, ona nie będzie kolejną osobą, która cierpi z mojego powodu - odpowiada Harry, ze wszystkich sił próbując by nie zabrzmiało to jak pyskowania.
- Nikomu już nic się niestanie -  zapewnia tata, ale nikt nie wygląda, tak jakby wierzył w jego słowa - musimy obmyślić plan, przemyśleć strategię Śmierciożerców. Oni prędzej czy później się do ciebie odezwą. Pamiętaj, że w tej grze, tym razem chodzi im wyłącznie o ciebie.
Długo nie mogłam przetrawić słów taty. 'W tej grze chodzi wyłącznie o ciebie', całą noc te słowa dudniły mi w uszach. Wiem, że teraz powinnam myśleć wyłącznie o przyjaciółce, ale doskonale wiem również, że jej się nic nie stanie, wiem że to Harry jest ich ofiarą.


***

Harry stał w wyjątkowo opustoszałej kuchni domu swojego przyjaciela i dziewczyny. Do głowy przychodziły mu najczarniejsze scenariusze. "Co robi teraz Hermiona? Co oni jej robią? Odzyskamy ją?" - myśli te przewijały mu się non stop przez głowę.
- Ałć - jęknął
- Daj, opatrzę - powiedziała ciepłym głosem Ginny, chwycąc jego zakrwawiony palec - musisz uważać.

Chłopak bez zastanowienia podał dłoń dziewczynie. Mógł powierzyć jej całe życie, ufał jej. Rudowłosa zwinnie machnęła różdżką, a rana błyskawicznie się zagoiła.
- Dzięki - odrzekł sucho Harry, chodź wcale nie chciał by te słowa tak zabrzmiały. Zapadła cisza, w której oboje nigdy nie umieli się odnaleźć. Chłopak błądził oczami dokoła pomieszczenia, unikał spojrzenia swojej dziewczyny chodź sam nie mógł stwierdzić dlaczego.
- Odzyskamy ją - przerwała przeciągającą się ciszę
- Daj spokój!
- Harry - powiedziała, wciąż spokojnie, chodź zniecierpliwionym tonem głosu - Ty nie rozumiesz jaką mamy nad nimi przewagę? - Harry milczał, więc dziewczyna kontynuowała - ich jest kilkoro, nas setki. Całe ministerstwo zostało postawione na nogi. Stosują wszelkie możliwości, które pozwolą nam ich wytropić. Wygraliśmy wojnę, naprawdę uważasz, że nie damy rady?
Chłopak nie chciał teraz z nikim rozmawiać. Nie potrzebował pustych słów pocieszenia. Wszystko będzie dobrze. Zbyt często już to słyszał, a przecież wciąż ginęli jego najbliżsi. Odwrócił się, chcąc wyjść z kuchni.
- Śmierciożercy popełnili największy błąd porywając Hermione - powiedziała Ginny. Harry przystanął, zastawiając się o co chodzi dziewczynie - Hermiona jest inteligentniejsza od nas wszystkich razem wziętych. Wiedzą przewyższa każdego. Ona zawsze sobie radzi. Teraz też się nie podda.
Faktycznie. Dziewczyna o kasztanowych włosach nie była taka jak inni. Zawsze znała wyjście z sytuacji, nawet tych beznadziejnych. Harry przypominał sobie wszystkie problemy, które wówczas rozwiązywała jego przyjaciółka. Przez te wszystkie lata, to wyłącznie ona rozwiązywała zagadki nie do rozwiązania. Harry wyszedł z kuchni, biegnąc schodami do góry. Chciał być sam. Nie mógł dłużej przebywać ze swoją dziewczyną. Nie potrafił sobie wybaczyć myśli, które przez moment wkroczyły do jego głowy. Był pewny swojego uczucia do rudowłosej dziewczyny, mimo to nie potrafił sprecyzować powodu przez który czuł się tak okropnie wobec niej. Jak mógł pomyśleć, że wolałby aby to Ginny porwali śmierciożercy? Jak mógł winić tę dziewczynę za porwanie przyjaciółki?


***
Dziewczyna ocknęła się. Sama dokładnie nie wiedziała co się z nią stało. Szeroko otworzyła oczy, mimo to nie zauważyła nic oprócz czarnej przestrzeni. Odruchowo sięgnęła do tylnej kieszeni w poszukiwaniu różdżki.'No tak, to oczywiste, że mnie jej pozbawili' - pomyślała. Postanowiła spokojnie poczekać 5 minut, aż oczy przyzwyczają się do ciemności wszędzie panującej. Nie myliła się, za kilka minut wyraźnie widziała zarysy ścian pomieszczenia. Nie było one duże. Nie znajdowały się również tam żadne meble. Hermione dokładnie obeszła całe pomieszczenie, w nadziei że znajdzie coś przydatnego, coś dzięki czemu wydostanie się z tej przeklętej ciemności. Im dłużej spacerowała po opustoszałym pokoju, tym więcej siły traciła. Zaczęła panikować, podbiegła do drzwi, waląc w nie i krzycząc, chodź doskonale wiedziała, że to i tak nic nie da. Gdy nie miała siły bić w małe, drewniane drzwi, oparła się o zimną ścianę, zsuwając się po niej i upadając na równie zimną posadzkę. Czuła jak słone łzy spływają jej po policzku. Już dawno nie czuła się tak bezradna.

***

Po obiedzie wszyscy znaleźliśmy się w kuchni, by zadecydować co dalej robić. W końcu po tylu godzinach zgodnie stwierdziliśmy, że siedzenie bezradnie w domu nas zabija. Wciąż nikt nie patrzył sobie w oczy. Ron wszedł do kuchni z opuszczoną głową, tak że jego oczu w ogóle nie dało się zobaczyć. Doskonale wiem dlaczego. Przez całą noc płakał, podobnie z resztą jak dzisiejszego dnia. Nic nie jadł, nie pił, nawet nie chodził do łazienki. Mama martwi się, że może się odwodnić.
- Nie możemy tu dłużej siedzieć - powiedział tata Hermiony, który dziś rano razem ze swoją żoną przyjechał do Nory. Mama dziewczyny, wtulona w męża cicho łkała ocierając łzy chusteczką.
- Zapewniam państwa - zabrał głos tata - że Ministerstwo dołożyło wszelkich starań by znaleźć państwa córkę. Nie mniej jednak, podzielam wasze zdanie. Nie możemy tu dłużej siedzieć, bo po prostu zwariujemy - wypowiadając te słowa skierował twarz ku swojemu najmłodszemu synowi. Ron wciąż siedział z opuszczoną głową.
- Gdzie niby mielibyśmy pójść? - odezwał się Harry, od czasu gdy rozmawiałam z nim w kuchni, nie powiedział ani jednego słowa.
- Napisałem list do Ministerstwa, aby podali mi dokładną listę Śmierciożerców, którzy zbiegli z Azkabanu. Z początku byli nie chętni, ale zaraz powinnien dojść list z odpowiedzią, oraz miejscami ich poprzedniego zamieszkania.
- To bez sensu - wtrącił George - ludzie z Ministerwstwa już dawno pewnie tam byli. Poza tym, oni nie są na tyle głupi, by skryć się w domu któregoś z nich. To by było zbyt łatwe.
George ma racje. Tam napewno nie przebywają. Przez kolejne trzy kwadranse krążymy w kółko wymyślając coraz to głupsze miejsce na kryjówkę śmierciożerców.
Po kolejnej godzinie bezsensownej dyskusji, sowa zapukała do okna. Tym razem to Ron zerwał się na równe nogi, by jak najszybciej zapoznać się z treścią listu. Nie obchodziło go, że wszyscy ujrzeli jego opuchnięte, zaczerwienione oczy.  Lista była zaskakująco krótka. Z Azkabanu udało się uciec trzem śmierciożercą, a byli to:
  • Amycus Carrow
  •  Rabastan Lestrange
  •  Yaxley
Właściwie niewiele dała nam ta lista. Chodź pokrzepiającym faktem, było to że jest ich zaledwie trzech.
- Co dalej? - zapytał Ron załamującym się głosem
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Każdy zerwał się na równe nogi, a mama ruszyła ku drzwiom by przywitać niespodziewanego gościa.
W drzwiach stanął młody, wysoki, szczupły o jasnych, właściwie białych włosach chłopak. Nie potrafiłam zebrać myśli. Czyżby był wysłannikiem? Przyszedł, przekazać nam wiadomość o stanie Hermiony? Czy może zabrać ze sobą Harry'ego, jako okup za młodą dziewczynę.
- Yyy, dzień dobry - powiedział, a w jego głosie wyraźnie dało się wyczuć skrępowanie i stres - słyszałem, o...
Przestał mówić, gdy Ron rzucił się na niego, przyciskając go do ściany.
-Ty draniu! Jak śmiesz tu przychodzić - krzyczał rudowłosy chłopak - gdzie jest Hermione?!
-Puść mnie! - próbował się bronić i odepchnąć Rona.
Po chwili Harry z Georgem odcięgneli najmłodszego brata, uwalniając chłopaka od ucisku i pozwalając mu złapać spokojnie oddech.
Tym razem głos zabrał Harry.
- Draco, po co tu przyszedłeś?

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział III

***
Kilka zdań zanim przeczytasz.
Jak zauważyliście, pierwszy rozdział opowiada Ginny. W drugim rozdziale podmiot przybrał charakter komentatora. W rozdziale trzecim natomiast wracam do opowiadania ze strony Ginny, ale również pojawi się komentator.
Życzę miłego czytania

***

Wybiła godzina 7.00, szybko zwlekłam się z łóżka pamiętając, że dzisiaj jest ten wyjątkowy dzień. Założyłam najlepszą sukienkę jaką tylko miałam i z prędkością Nimbusa 2001wyleciałam z pokoju. Gdy przechodziłam obok pokoju Rona, nie mogłam powstrzymać złości na widok śpiącego brata.
-Ron! Wstawaj, jest już po siódmej! Jak mogłeś dzisiaj zaspać?!
-O co ci chodzi? - zapytał zaspany brat
-Fiu, fiu, fiu. Braciszek zapomniał o tym wyjątkowym dniu, twojego chłopaka? - w drzwiach pojawił się George wraz ze złośliwym komentarzem - Ron, nie chce ci przeszkadzać podczas snu, ale pomyślałem, że powinieneś wiedzieć o owłosionym pająku spacerującym po twojej pierzynie.
Reakcja była automatyczna. Rudy chłopak, jakby porażony zleciał z łóżka wydając z siebie dziwny krzyk.
-Zwariowałeś? Wiesz jak bardzo boję się pająków! - krzyknął
-Wiem, wiem - odpowiedział wyraźnie zadowolony, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął za ścianą.
-Ojejku! To już dzisiaj? - zapytał Ron przerażony
-Tak, to dzisiaj. I jak dobrze pamiętam to miałeś z rana pojechać do Harry'ego i zabrać go na rozgrywki Quidditcha. 
-Dlaczego nie obudziłaś mnie wcześniej?
Minęło zaledwie kilka minut, jak najmłodszy brat ubrał się i za pomocą sieci Fiuu udał się do swojego najlepszego przyjaciela.
-Och Hermiono, dobrze, że już jesteś! - w drzwiach stanęła dziewczyna o gęstych, kasztanowych włosach. Szybko podbiegłam do niej, by ją uściskać. To niewiarygodne, że przez  ostatni czas tak zbliżyłyśmy się do siebie.
-Cześć Ginny, czy Ron już jest u Harry'ego? - zapytała
-Tak, już z jakieś 10 minut powinien tam być. - odpowiedziałam, widząc zrezygnowaną minę przyjaciółki, zapytałam - A czy coś się stało? 
-Nie, absolutnie nic. - odpowiedziała - Po prostu się stęskniłam. - po tych słowach jej policzki nabrały purpurowego odcienia - No to co, czekamy na list od niego?
-Tak.
-Kochani! Chodźcie na śniadanie! Przyda wam się dawka porządnej energii. - zawołała mama, co sprawiło że automatycznie pojawiliśmy się wszyscy przy stole.
Gdy każdy opróżnił swój talerz, zaczęłam się zamartwiać, dlaczego jeszcze nie przyleciała sowa Rona, i czy uda mu się namówić Harry'ego na rozgrywki Quidditcha. Nagle usłyszałam lekki stukot do okna, spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam coś szarego i malutkiego, co pojawiało się i znikało za oknem, jakby to co trzymało przeszkadzało mu w locie.
-Ginny! - zawołała dziewczyna o kasztanowych włosach -
Świstoświnka!
-Nareszcie! - szybko podleciałam do okna by otworzyć i wpuścić malutką sowę. Za każdym razem, gdy Świstoświnka przylatywała z listem, nie mogłam powstrzymać się ze śmiechu. List zazwyczaj miał rozmiary znacznie większe od malutkiego ptaszka, lecz o dziwo sowa zawsze była szczęśliwa że mogła pomóc, mimo że po dostarczeniu listu nie miała siły stanąć na swoich pazurkach i padała jakby martwa. Trzęsącą się dłonią otworzyłam kopertę, sama nie wiem dlaczego się tak stresowałam. Może dlatego, że chciałam aby ten dzień był naprawdę wyjątkowy.
-I co Ginny? Co tam Ron nabazgrał? - zapytała zaciekawiona mama
Pismo faktycznie było tragiczne. Ron musiał pisać szybko, tak aby Harry nie zauważył, co mogło zepsuć całą niespodziankę.

Cześć.
My jesteśmy już na rozgrydak   rozgrywkach. Nie juzoawiece sowyyyyyyy.
Ronn

 -Są już na rozgrywkach. Możemy już lecieć! - zawołałam podekscytowana.


***

-No to co kochani? Czeka nas mnóstwo pracy. - powiedziała mama, patrząc na zabałaganiony salon w domu na Grimmauld Place 12
Mnie wcale nie zniechęcał widok porozrzucanych ubrań Harry'ego, wręcz przeciwnie, gdy wróci i zobaczy porządek będzie nieźle zaskoczony.
-Och, Ginny mam nadzieję, że się nie pogniewasz jak nie będę dotykał brudnej bielizny twojego chłopaka. - zawołał George - ja ze swoją bielizną mam problemy.
Po 15 minutach salon niemalże błyszczał. Wydawałoby się, że wszystko pójdzie jak po maśle, gdy do pokoju wkroczył skrzat.
-Do domu Stworka pana wkroczyli obcy. Stworek nie pozwoli na bezczeszczenie domu swojego pana. Stworek idzie po swojego pana!
-Stworkuu niee!!! - zawołała Hermiona - to ma być niespodzianka!
-Pan nie mówił Stworkowi o żadnych niespodziankach! A pan mówi Stworkowi o wszystkim! - odpowiedział swoim skrzekliwym głosem co głosem, co wywoływało gęsią skórkę.
-Stworku, możemy porozmawiać? - zapytałam łagodnie.
Po chwili skrzat zaprowadził mnie do kuchni.
-Widzisz Stworku, dzisiaj Harry ma swoje urodziny, i bardzo nam zależy żeby sprawić mu ogromną niespodziankę. Sam wiesz, jak się zamartwia wszystkim, czy nie chciałbyś żeby twój pan chodź przez chwilę był szczęśliwy? - te słowa sprawiły, że skrzat spojrzał na mnie skrzywioną miną, jakby chciał wyrazić, że zależy mu na szczęściu swojego pana, jednocześnie ukazując oburzenie, że mogłam to kwestionować.
-Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, to będzie wyłącznie wasza wina, a mnie pan nie będzie miał prawa karać! - zawołał po czym odwrócił się i zamknął się w swoim pokoiku, który był czyściutki co pokazywała, że Harry jest dobrym panem dla swojego skrzata.
-I co udało się? - zapytała Hermiona, gdy tylko ponownie pojawiłam się w salonie
-Tak, na szczęście tak. - odpowiedziałam, i sama zaczęłam zastanawiać się jak mi się to udało.
Praca ciągnęła się niesamowicie długo. Wieszanie ozdób, przygotowanie pyszności na dzisiejszy wieczór, kosztowały nas mnóstwo pracy. Widok jak cała rodzina przykłada się, aby to przyjęcie było udane, sprawiał że czułam jak rośnie mi serce, a uśmiech nie znika mi z twarzy.Wreszcie zbliżała się godzina 18.00, co oznaczało, że już niebawem w domu pojawi się jubilat wraz ze swoim przyjacielem.

***
Cała ta sytuacja dziwiła Harry'ego. Jakoś nigdy Ron nie zjawiał się, by na cały dzień zabrać go na rozgrywki. Nie potrafił jednak ukryć złości, że ani przez chwilę nie wspomniał o jego urodzinach, nie złożył mu głupich 'sto lat', czy też 'wszystkiego najlepszego'. Ale nie to go bolało najbardziej, przecież jest Ginny, jak ona mogła zapomnieć, a Hermiona, ona zawsze pamiętała.
-Ej co ty taki ponury? Przecież było super! - zawołał Ron
-A wiesz, jakoś tak zmęczony jestem. - odrzekł dyplomatycznie Harry, nie chcąc by przyjaciel domyślił się co tak naprawdę gnębi młodego czarodzieja.
Gdy tylko wszedł do domu, nie zauważył nic szczególnego. Kolejny raz ujrzał ten sam, szary i ciemny korytarz.
-Wiesz, chodź do salony pod kominek, powinienem być już w domu. - powiedział rudy chłopak, co potwierdziło, że tego wieczoru nie wydarzy się nic szczególnego, a spędzi go samotni rozmyślają o swoich najbliższych, którzy zapomnieli o jego osiemnastych urodzinach.
-Jasne.
W salonie było równie ciemno jak na korytarzy. Zdziwił go jednak brak ubrań, które jeszcze rano były porozrzucane po całym pokoju. Ron zręcznie otworzył swój wygaszacz, rozświetlając przy tym cały parter. Oczom Harry'ego ukazał się niesamowity widok. Cały pokój obwieszony był kolorowymi, urodzinowymi ozdobami. Na stole nie było miejsca by położyć chociażby dłoń, bo cały zastawiony był przeróżnymi daniami, a na środku stał ogromny, dwupiętrowy tort. Cały ten widok nie sprawiał mu tyle radości, jak ludzie którzy stali wokół syto nakrytego stołu. Na pierwszy rzut oka ujrzał Ginny, ubraną w piękną, turkusową sukienkę, ze spiętymi starannie w kok włosami i z cudownym uśmiechem, który sprawił, że Harry poczuł jak ciepło zalewa całe jego ciało. Obok dziewczyny stała jego przyjaciółka, w kasztanowych, gęstych włosach wyglądająca równie pięknie jak jej poprzedniczka. Zaraz po niej zauważył Hagrida, to dziwne że to nie on pierwszy rzucił mu się w oczy, biorąc pod uwagę jego rozmiary, Harry nie mógł jednak stwierdzić, że wygląda on równie pięknie jak poprzednie dziewczyny. Obok stał radosny George, widok jego uśmiechniętej twarzy sprawił młodemu czarodziejowi wiele radości. Było tam również ulubione małżeństwo Harry'ego: Molly i Artur Weasley, oraz nieco młodsza para: Fleur i Bill, przy czym młoda kobieta trzymała się za swój, jeszcze niewidoczny, brzuszek. Był również, ku zaskoczeniu młodego chłopaka, Percy w jego chyba najlepszym garniturze, wyprostowany i uśmiechający się dyplomatycznie, tak jakby był na spotkaniu z Ministrem Magii.
-Wszystkiego najlepszego Harry! - zawołali jednocześnie, po czym każdy ruszył ku chłopaku, aby go wyściskać.
Radość jaką sprawili mu najbliżsi, była niedopisania. Siedząc przy wspólnym stole, racząc się pysznościami przygotowanymi na ten wieczór, rozmawiając i żartując wspólnie można było odnieść wrażenie, że te osoby nigdy nie spotkało nic złego, i nigdy nic złego już ich nie spotka. Harry zapomniał o wszystkich zmartwieniach, zapomniał o śmierciożercach, którzy uciekli z Azkabanu, nie mógł sobie wyobrazić, że jest coś co w tym momencie mogło mu zagrozić. Czas szybko mijał przy wspólnej zabawie. Około godziny 21, Fleur i Bill podeszli do jubilata, aby pożegnać się i jeszcze raz złożyć mu urodzinowe życzenia.
-My już powinniśmy iść. - powiedział Bill, podchodząc do osiemnastolatka - Fleur powinna się wcześniej położyć, chyba rozumiesz?
-Pewnie, dziękuje że przyszliście. - powiedział - nawet nie wyobrażacie sobie, jak wiele radości mi sprawiliście i jak bardzo ważny był dla mnie ten wieczór.
-Cieszymy bardzo się - odpowiedziała młoda, piękna kobieta.
-Mamy tu coś dla ciebie, nie chcieliśmy ci to dawać wcześniej, powiedzmy że czekaliśmy na odpowiedni moment - powiedział, przy czym wręczył starannie zapakowany prezent i jeszcze raz oboje wyściskali chłopaka.
***
O godzinie 22, postanowili wspólnie wybrać się na wieczorny spacer, korzystając z pięknej, gwieździstej nocy. Gdy tylko wyszli z domu, Harry zauważył wielką, piękną sowę lecąca w ich stronę.
-Pewnie spóźnione życzenia. - zawołał Ron
Harry ostrożnie zabrał list, z dzioba potężnego ptaka, który nie czekając ani sekundy odleciał, eksponując przy tym pieknymi, białymi skrzydłami.
-To z Ministerstwa. - odrzekł
-No nic dziwnego, że przysyłają ci życzenia. - powiedział z dumą Artur
Serce Harry'ego z minuty na minutę biło coraz mocniej, pot oblewał czoło a ręce trzęsły się nie mogąc utrzymać kawałku pergaminu.
-To nie są życzenia - odpowiedział załamującym się głosem - tu są śmierciożercy - na te słowa każdy wyciągnął różdżkę i obrócił się by upewnić się, że za jego plecami nie stoi zwolennik Czarnego Pana - musimy szybko się teleportować! - zawołał, czując jak kolana same uginają się pod jego ciężarem.
Sam dokładnie nie wiedział, kogo trzymał za rękę. Poczuł, znane mu już szarpnięcie w okolicach brzucha, i kilka sekund po tym podnosił się już z ziemi, obserwując Norę.
-Czy nikomu się nic nie stało?! - zawołał, po czym ujrzał Ginny i szybko do niej podbiegł pomagając wstać jej o własnych siłach - Wszystko w porzadku?
-Tak. - odpowiedziała
-Nikt się nie rozszczepił? - kolejny raz zawołał, ze zniecierpliwieniem czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
-Chyba wszystko w porząsiu - odrzekł Hagrid, próbując rozładować sytuacja
-Ron?! - krzyknął przerażony Harry - co się stało?
-N-nie ma-a He-ermio-ony.

 

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział II - kontynuacja. 'Wyprawa do Hogwartu'

Gabinet dyrektora Hogwartu wyglądał tak, jak Harry go zapamiętał. Było to ogromne pomieszczenie, na środku którego znajdowało się duże biurko. Tuż obok niego na regale spoczywała wysłużona Tiara Przydziału. Nie zabrakło również myślodsiewni, tej samej z której korzystał Harry tuż przed samotną wyprawą do lasu. W oczy rzucały się srebrne instrumenty, regały z masą książek jak i złoty drążek, na którym zazwyczaj siedział feniks Faweks, teraz pusty przypominał o bolesnej stracie znakomitego dyrektora tej szkoły.
-Niesamowite, jakby czas się tu zatrzymał. - rzekł Harry wzruszony widokiem gabinetu, w którym otrzymywał znakomite rady.
-O mój drogi, nie przesadzajmy. Minęły zaledwie dwa miesiące od chwili gdy byłeś tu ostatni raz. - odrzekł doskonale znajomy głos.
-Profesorze Dumbledore - po raz pierwszy od tak wielu dni na twarzy Harry'ego pojawił się szczery uśmiech - nie wyobraża sobie Pan,  jak bardzo się cieszę, że mogę z Panem porozmawiać!
-Witaj Harry. Dzień dobry Panno Granger.
-Dzień dobry - odpowiedziała Hermiona serdecznym tonem głosu.
-Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo ja się cieszę, widząc cię wśród żywych - uśmiechnął się szczodrze starzec - no, ale powiedzcie mi co was do mnie sprowadza, bo moje wieloletnie doświadczenie mówi mi, że spotkanie to nie jest bezinteresowne.
-No to może ja powiem. - wtrąciła niepewnie Hermiona - słyszał już pewnie pan o śmierciożercach, którzy uciekli z Azkabanu?
-Och tak, zapewniam cię że obiło mi się to o uszy niejednokrotnie.
-W momencie gdy powiedzieliśmy o tym Harremu, to ...
-Zapiekła go blizna, prawda?
-Skąd profesor wiedział? - prawie wykrzyczał zaskoczony Harry
-Widzisz młodzieńcze, mimo że umarłem to jeszcze co nieco wiem. - na te słowa Harry'ego zalał rumieniec, który sugerował skrępowanie wobec swego mentora
-Myśli profesor, że to coś groźnego? - zapytała Hermiona, którą nie obchodziło to, że jej przyjaciel zmaga się ze wstydem.
-Absolutnie nie. Widzicie, to nie jest prawdziwy ból spowodowany blizną.
-Ale to naprawdę był silny ból. - odrzekł Harry, próbując się bronić, tak aby nie wyszło, że wystraszył go lekki ból głowy.
-Ach Harry, nie twierdzę że nie był to silny ból. Widzisz, kiedy bolała Cię blizna chociażby pół roku temu, był to ból spowodowany silnymi więzami między tobą a Voldemortem. Teraz jednak, jak powszechnie wiadomo taka więź nie może istnieć, z błahego powodu - Voldemort nie żyje. Tak więc wraz z jego śmiercią wasza specyficzna więź zostaje zerwana, co jest dość oczywiste.
-To dlaczego zabolała mnie blizna?
-No właśnie do tego zmierzam. Coś co łączyło cię z Voldemortem było tak silne, że nawet po latach będziesz odczuwał tego skutki. Tamtego wieczoru dowiedziałeś się o czymś co cię przeraziło, przez co kolejny raz poczułeś się tak jak czułeś się gdy Voldemort chciał cię zamordować. Widzisz, blizna pamięta twoje myśli, pamięta to czego boisz się najbardziej, strach, silne emocje przed którymi starasz się bronić. Właśnie to poczułeś, gdy przyjaciele powiedzieli ci tą straszną wiadomość. Powód jest zupełnie niemagiczny, nie sądzicie?
-Tak bardzo się cieszę! Już bałam się, że coś jest nie tak, że jest to związane z czymś poważniejszym. - odrzekła z ulgą Hermiona
-Niemniej jednak ogromnie się cieszę, że mnie odwiedziliście. Mam do was żal, za to że stało się to dopiero teraz, jednak pamiętajcie że powitam was zawsze szeroko otwartymi ramami.


***
-Może go nie ma? Stoimy pod tymi drzwiami już ponad 5 minut. - odpowiedziała zniecierpliwiona Hermiona
-Wspominał, że w wakacje zostaje w Hogawcie, bo jak sam powiedział było tu trochę do roboty.
-O cholibka, co wy tu robicie? - zza małego domku, wychyliła się potężna postać, o równie potężnej brodzie i bujnych włosach.
-Hagrid! - krzyknęli Harry i Hermiona równocześnie, po czym biegiem udali się by przytulić przyjaciela
-A gdzie Ron? Chyba nic mu się nie stało, nie?
-Nie, jest cały i zdrowy! Ron nie wie o naszej wyprawie do Hogwartu, jeśli nas zaprosisz na małą herbatkę wszystko ci wyjaśnimy.

***
-Z tego Dumbledora to niezły gość był, no nie? On to zawsze trzyma głowę na karku, no nawet teraz gdy już nie żyje. - wyciągnął dużą chusteczkę i zaczął wycierać wielkie łzy spływające po jego policzku i ginące w gąszczu brody
-Hagridzie nie płacz, wszyscy cierpimy po jego stracie, ale wciąż możemy z nim rozmawiać, wciąż służy nam dobrą radą. - starała się uspokoić Hermiona
-Tak, tak - odrzekł pół olbrzym - a byłbym zapomniał, upiekłem ciasto, może się poczęstujecie?
-Nie - odrzekł szybko Harry - no wiesz, my powinniśmy już lecieć. Przyjdź do mnie do domu, Stworek i oczywiście ja - dodał widząc srogą minę Hermiony - przygotujemy przyjęcie dla nas wszystkich. Tylko pamiętaj Ron ma się nie dowiedzieć, że tu byliśmy.
-  Cholibka, przyjęcie specjalnie dla mnie? Jesteście kochani.
Postawny Hagrid uściskał obu przyjaciół po kolei, co było bolesnym doświadczeniem biorąc pod uwagę rozmiary jakie posiadał ich ukochany profesor.

***

-Zaczekasz Hermiono? Jeszcze chciałbym chwilkę porozmawiać z profesor McGonagall.
-Oczywiście. - odpowiedziała dziewczyna.
Harry biegł przez błonia Hogwartu, czując że wpadł na doskonały pomysł chodź do końca nie mógł uwierzyć, że nikt mu tego nie zasugerował a wręcz przeciwnie, że jest to wyłącznie jego inicjatywa.
-Profesor McGonagall! Czy możemy chwilę porozmawiać! - krzyknął, gdy ujrzał starszą kobietę spacerującą przez Wielką Salę.
-Wciąż tu jesteś. Oczywiście Harry, dla ciebie zawsze znajdę chwilę wolnego czasu. - odpowiedziała rozglądając się po opustoszałym pomieszczeniu, co sprawiła że Harry poczuł dziwne ukłucie w sercu, które uświadomiło mu jak bardzo ta starsza kobieta musi się czuć tu samotnie od czasu śmierci Dumbledore.
-Widzi Pani profesor, gdy ponownie odwiedziłem gabinet dyrektora zorientowałem się, że czegoś tam brakuje.
-Och czy coś zaginęło? - odpowiedziała ze zmartwioną miną - widzisz, w całej szkole było dość sporo pracy, mogłam nie zwrócić na to uwagi, z resztą w gabinecie bywam jedynie wtedy gdy potrzebuję rady od profesora Dumbledore.
-Nie, wszystko jest na swoim miejscu, przynajmniej tak mi się zdaje. Miałem na myśli jednak portret.
-Portret? - mina profesor McGonagall w sekundę ze zmartwionej zmieniła się w zaintrygowaną - panie Potter, co ma pan na myśli?
-Myślę, że w gabinecie powinien zawisnąć portret profesora Snape'a.
-Profesora Snape'a? - prawie wykrzyczała starsza kobieta, dzięki czemu Harry przypomniał sobie, że jeszcze nikt oprócz niego i jego przyjaciół nie zna prawdy o tym człowieku. Sam nie potrafił zrozumieć, jak mógł tak długo zwlekać z wyjawieniem powodu dla którego Snape powinien być szanowany po śmierci, a nie szkalowany. Nie wiedział również, dlaczego profesor Dumbledore nie zrobił tego wcześniej, może uważał że w głównej mierze dotyczy to Harry'ego i to właśnie on jest odpowiedzialny za wyjawienie prawdy.
-Myślę, że powinna pani coś zobaczyć.
Kolejny raz pojawił się w tym gabinecie tego dnia. Kolejny raz poczuł jak bardzo przywiązany jest do tego miejsca, chodź do końca nie mógł uwierzyć, że już nigdy nie ujrzy profesora Dumbledore'a siedzącego za biurkiem, ani Faweks'a, ogromnego złoto-czerwonego ptaka, który pojawiał się zawsze w odpowiednim momencie, gdy Harry lub kto inny potrzebował pomocy.
-O jak miło znowu cię widzieć Harry. - odrzekła postać stojąca w ramach jednego z portretów, spoglądająca na chłopca zza swoich okularów połówek  - widzę, że przybyłeś z profesor McGonagall, jeśli się dobrze domyślam, wreszcie postanowiłeś coś z tym zrobić. Oj Harry, długo na to czekałem, niejednokrotnie sam chciałem się tym zająć. Niemniej jednak wierzyłem, że ty tego dopilnujesz.
-Czy któryś z was powie mi o co tu chodzi? - wtrąciła wyraźnie poirytowana kobieta
-Czy mogę? - spytał Harry wskazując na szafkę pełną fiolek.
-Oczywiście Harry, należy ona do ciebie, to ty ją zdobyłeś.
Chłopak wyciągnął z szafeczki jedną z fiolek, którą tak doskonale pamiętał, po czym opróżnił jej zawartość do kamiennej misy, wypełnionej świetlistą, biało-srebrną substancją.
-Minerwo, śmiało, zanurz się. - zachęcił starzec, po czym kobieta nie pewnie schyliła się nad misą.
Minęło trochę czasu, zanim profesor McGonagall wynurzyła się z myślodsiewni. Gdy twardo stanęła na obie nogi, spojrzała na Dumbledore, następnie na Harry'ego i usiadła na fotelu, tak jakby to czego się przed chwilą dowiedziała odebrało jej wszystkie siły.
-Spodziewałem się nieco innej reakcji. - odpowiedział wyraźnie rozbawiony mężczyzna z portretu.
-Harry, możesz być spokojny. Portret profesora Snape'a zawiśnie jak najszybciej. - odpowiedziała jednym tchnieniem kobieta, po czym zamknęła oczy, obawiając się kolejnych informacji, które zmienią jej światopogląd.

Zamów Proroka Codziennego